piątek, 20 czerwca 2014

Numb #6


Nie będzie mi jakiś debil rozkazywał, że mam mu telefon oddać on jest nienormalny ! Usiadłem na łóżku i wpatrywałem się w porypany ekran telefonu przejeżdżając po nim kciukiem. Eh... normalnego życia to ja nigdy chyba nie będę miał. Przewracam oczyma i kładę się, zakładam słuchawki i słucham muzyki. Ona i tylko ona może mnie tylko teraz uspokoić. Wyluzowałem się po trzydziestu minutach. Ruszyłem w stronę pokoju Chestera. Zapukałem - nic. Drugi raz - nadal cisza. Wszedłem i zobaczyłem leżącego na panelach Chaza, który miał słuchawki na uszach i coś bazgrał. No cóż chyba nic tu po mnie. Mogę go szturchać krzyczeć ale on i tak nie zareaguje, więc wróciłem do siebie.


* Chester * 

Położyłem się na podłodze i nie miałem ochoty z nikim rozmawiać ani słyszeć tych wszystkich wrzasków więc zaciągnąłem słuchawki na uszy i zacząłem coś pisać na kartce. Szybko mi się to znudziło więc zacząłem rysować a później grać na gitarze oraz bawić się z psem. Eh.. biedny Mike, jego ojciec się chyba wykrzyczał do końca swojego życia. Jest już północ nie wiem jak to tak szybko zleciało ale jest więc poszedłem wziąć prysznic i się położyć spać.


> Poniedziałek <


Nie ! Telefonie zamknij się ! Ja dzisiaj nigdzie nie idę, nie mam ochoty. Jestem zaspany, twarz mam wtuloną w poduszkę i o niczym innym nie myślę tylko o spaniu ale ten budzik ten cholerny ... zaraz ale to nie mój. Przez chwilę się zastanawiam i zanim ta informacja dociera do mojego mózgu upływa kilka minut. A tak to telefon Mike'a i jego wiejski dzwonek. Wywracam oczami i ponownie uderzam w kimono.


- Chester wstawaj do szkoły trzeba iść ! - nawet człowiek przez niego wyspać się nie może. 

- Nie trzeba daruj sobie ... - mówię niewyraźnie. 

- Wstawaj leniu patentowany ! - wywala mnie z łóżka. Co za tupet ... 

- Nie śpiesz się tak zdążymy - mamroczę i wychodzę do łazienki, żeby się ogarnąć i ubrać, wracam po kilku minutach.

- Szybciej się nie dało ? - wywraca oczyma.

- Nie ? Się ciesz i tak szybko mogłem tam siedzieć z trzydzieści minut. 

- Dobra marudo jedna bierz plecak i idziemy coś zjeść a tata nas zawiezie - mówi spokojnie Mike.


Gdy schodzimy na dół do kuchni zauważam małą karteczkę przyczepioną do lodówki na której napisane jest : ,, Idziecie na piechotę jechaliśmy wcześniej do pracy. Mama i Tata " Wzdycham ciężko, bo jakoś się nie palę do tego marszu w stronę szkoły. Podchodzi Mike i mnie znowu pośpiesza, bo zostało nam piętnaście minut na dojście do szkoły a pan idealny musi być na czas. 

Wychodzimy pośpiesznym tempem z domu. Mike, to prawie biegnie a ja idę za nim wolnym krokiem. Nagle usłyszałem sygnał pogotowia ratunkowego, policji - co mnie przestraszyło i straży pożarnej. Nie zwróciliśmy z Mike'em uwagi gdzie jadą. Wchodzimy do klasy o minutę spóźnieni. Mike od razu się tłumaczy dlaczego, co i jak, ogólnie ecie pecie ... 


* Mike * 


Wracamy z Chazem do domu. Najlepszy dzień w moim życiu dostałem trzy szóstki z religii i dwie piątki z polskiego a Chester cztery laczki. Wchodzimy do mieszkania ale nadal nikogo nie ma. No przecież nie pisali, że wrócą później a może są korki ? tak na pewno, są korki i nie mogą się przedostać wiec odczekamy jeszcze z godzinę za nimi. Po kilku minutach zadzwonił mój telefon. Numer nieznany ale odebrałem. To co usłyszałem zawarło mi dech w piersiach upuściłem telefon na podłogę i zacząłem płakać, łza za łzą staczała się po moich policzkach. Moje cierpienie było tak wielkie, że pobiegłem do łazienki i sięgnąłem z najwyższej półki żyletkę. Zacząłem się ciąć. Nie sprawiało mi to bólu lecz delikatną ulgę ale tylko na chwilę, więc robiłem więcej kresek i więcej aż w końcu zorientowałem się co zrobiłem. Spojrzałem na swoją rękę od nadgarstka w górę były kreski, głębokie rany z których pomału sączyła się czerwona ciecz. Zerknąłem ukradkiem co trzymam w dłoni, to była żyletka ale nie tak piękna lśniąca tylko cała we krwi. Upuściłem ją i wybiegłem z pomieszczenia kierując się w stronę pokoju Chestera. Wszedłem tam bez większego wahania, schowałem rękę z której przez cały czas sączyła się krew za siebie i powiedziałem Benningtonowi prosto w oczy, że moi rodzice nie żyją...


Jakoś dziwnie ten rozdział mi się podoba :) Myślę, że wam też chociaż troszeczkę przypadnie do gustu :3 Pozdrawiam i proszę dajecie znać, że jeszcze tutaj żyjecie :)