- Mam na imię Chester - dał łyka napoju. Również to uczyniłem ale gdy tylko dowedziałem jak ma na imię, to prawie wyplułem czekoladę.
- Przepraszam, mogę wiedzieć o co chodzi zanim się udusisz ?
- Mógłbym prosić cię o podanie mi swojego nazwiska ?
- Po co ci ono niby ?
- Muszę się upewnić.
- Nie wiem o co ci człowieku chodzi ale proszę bardzo. Moje nazwisko brzmi Bennington. Nie mam pojęcia po co ci one ale niech będzie.
- Chazzy - chłopak zmarszczył brwi.
- Zaraz, stop - odstawił kubek z napojem na stolik. - Mike ? Shinoda ? - zdziwił się.
- We własnej osobie - odpowiedziałem.
- Nie wieżę...
- Ja też nie ale, to na sto procent ja.
- Udowodnij.
- Jak ?
- Wymyśl coś. Nie będę twoim mózgiem.
- Hm... pamiętasz pierwszy dzień u mnie ? Nie chciałeś zostawiać brata, a ten poszedł za kraty. Mieszkaliśmy razem. Dostałeś psa na swoje urodziny i wszystko się układało... do czasu.
- Nie wieże... nie wieże w to, że tutaj jesteś.
- Prędzej, to ja bym się zapytał jakim cudem ty tutaj się dostałeś ...
- Szczerze ? Nie pamiętam, to było dawno.
- Jednak Dave miał rację, stoczyłeś się.
- Dave ? Ten rudy, tak ?
- Oczywiście.
- Stoczyłem się przez samego siebie i wątpie abym się już wydostał z tego dołka.
- Uda ci się, tylko musisz w to uwieżyć.
- Cóż... zobaczymy. Teraz się zmywam, przestało padać.
- Pewnie do zobaczenia - lekko się uśmiechnąłem.
- Raczej tak. Najczęściej jestem na tej ulicy więc pewnie nie raz jeszcze się zobczymy - Chazz podał mi rękę, zabrał z łazienki płaszcz i wyszedł.
* Chester *
Nie sądziłem, że znajde go tutaj. Byłem na prawde zaskoczony. Ale teraz już o tym nie myśle. Muszę dojść do przyczepy, jedna z rodzin chciała ją wyrzucić ale zostawili ją na jednym z parkingów i powiedzieli, że teraz jest moja. Tylko szkoda, że to prawie na drugim końcu miasta.
Ruszyłem szybkim krokiem aby tam jak najszybciej dotrzeć. Nie miałem czasu. Nie wiem kiedy znowu zacznie padać, a muszę się schować.
Po dwudziestu minutach biegu dotarłem na miejsce. Otworzyłem tą kupę złomu i wszedłem do środka.
Musiałem chwilę odpocząć, gdyż czułem jakby płuca miały mi zaraz wypaść.
Za dużo pale... choć i tak moja kondycja jest dobra.
Usiadłem na sofie i przetarłem twarz dłońmi.
Po lekkim ogarnięciu się zasnąłem na kanapie.
Obudził mnie klakson tira, który właśnie dotarł na parking. Nie wiem dokładnie, która godzina ale czas się zbierać.
Wyszedłem z przyczepy i się przeciągłem. Skwar lał się z nieba. Czyżby dzisiaj był najgorętszy dzień w tym miesiącu ?
Szkoda czasu na rozmyślanie.
Zabrałem ze sobą gitarę, którą dostałem już bardzo, bardzo dawno temu i ruszyłem do mojej "pracy".
Park. Dzisiaj on będzie pełen ludzi. Idealne miejsce aby usiąść na trawie, zagrać coś a następnie zaśpiewać. Może dzisaj zarobię więcej niż marne cztery dolce z wczorajszego dnia.
Usadowiłem się pod drzewem i położyłem kapelusz na zielonej trawie.
Zagram wszystko. Od klasyku po metal... Gorzej jak struny pękną...
Zagrałem kilka utworów Nirvany, AC/DC i Metallicy. Kilka spolojnych klasyków a następnie jakaś grupka ludzi poprosiła mnie o zagranie czegoś czego oni nie znają. W takim razie zaproponowałem im piosenkę przeze mnie napisaną.
Nie obyło się bez śpiewania.
Gdy skończyłem ludzie klaszczeli. Chociaż coś im się podoba. Wywróciłem oczami na tę myśl.
W tłumie jaki zebrał się przy mnie nie zauważyłem na początku Mike'a. Dopiero gdy wstałem zobaczyłem jego czarne jak smoła włosy i delikatny uśmiech.
Cóż na dzisiaj tak na prawdę jestem ustawiony. Mam sto dwadzieścia cztery dolary i osiem centów.
Nie wydaje pieniędzy jak większość na alkohol. Zbieram aby mieć chociaż normalny dach nad głową. Mam już trochę pieniędzy ale to na razie nie wystarczy.
Może za trzydzieści lat się dorobię...
- Cześć - rzuciłem w stronę chłopaka.
- Hey, zapomniałem już, że potrafisz śpiewać i grać - lekko się uśmiechnął.
- Zgaduje, że jakbym nie podał ci wczoraj nazwiska, to byś się nie zorientiwał, że to ja.
- Emm... - przeczesał dłonią włosy.
- Oj Shinoda... nie byłeś nigdy taki zapominalski. Widzę, że skleroza cię już dopada - zaśmiałem się.
- Bardzo możliwe, niezły występ.
- Patrz. Dave tam idzie z... em...
- Joe - dopowiedział Michael.
- Tak, o niego mi chodziło !
Ruszyliśmy się przywitać. Cóż fajnie go widzieć. Cieszę się, że im się coś udało w życiu.
Tylko, że ja ich trochę okłamuję... nie każdy musi znać całą prawdę o mnie. Może się zorientują.. kiedyś.
Nie mam przynajmniej miliona ludzi pod domem, żyje tak jak jeszcze cztery lata temu. Byłem z niczym i powiedzmy, że teraz jest tak samo...
Co skrywa Chester ? Może wiecie już. Jeśli jednak nie, to zaczekajcie na kolejny rodział ^^
Ps. Przepraszam, że rozdział nie pojawił się wcześniej ale ludzie wyciągnęli mnie na pokemony ;-;
~Chazzy